Kurs jest dla mnie ciekawy i bardzo praktyczny. Jest nauką dbania o własne potrzeby emocjonalne oraz o uwalnianie napięć i stresów z ciała skutecznymi, każdemu dostępnymi sposobami. Kurs prowadzi Michał Moniewski, psycholog. Dla mnie osobiście ważne przy wyborze kursu jest fakt, że prowadzący jest kompetentny i sam stosuje techniki, które proponuje.
Dzięki pracy w grupie, ćwiczenia do których trudno byłoby się zabrać samej, wykonywałam z radością i lekkością także w domu. Częściej wyłapuję te momenty w ciągu dnia, kiedy moja świadomość jest uśpiona, nieprzytomna. Są to te chwile, kiedy robię coś automatycznie, kiedy są to powtarzalne czynności. Także gniew, złość, czy sposoby reagowania na stres są wg mnie automatycznymi zachowaniami. Do tej pory, kiedy „wyrzucałam” z siebie tę emocję, trudno mi było nad tym dostatecznie zapanować. Często orientowałam się, że się złoszczę, a moje zachowania i teksty, jakie wówczas mówiłam, były gotowymi powtarzalnymi schematami, które tak naprawdę nie były moje. Nie umiałam nad tym zapanować. To było silniejsze. Po kursie stało się to dużo prostsze i bardziej świadome. Bycie uważną jest dla mnie byciem bardziej przytomną. Mogę powiedzieć, że bardziej „żywą”. Patrząc na to z tej strony, kurs bycia uważną wydłuża życie ;). Po kursie uważności w „Hozho” mogę stosunkowo łatwo zauważyć moment, kiedy jestem „nieobecna”, i to zmienić. Być tu i teraz. Dzięki temu, lepiej widzę i słyszę co się wokół mnie dzieje, (wcześniej tylko mi się wydawało) bardziej adekwatnie reaguję na życiowe sytuacje. Tak więc mój wpływ na moje życie wzrósł.
Rzadziej coś mi się wydaje. :) Teraz kiedy lepiej się koncentruję oszczędzam swój czas. Jestem lepiej zorganizowana: Zapamiętuję co gdzie odkładam; pamiętam o terminach; mniej wracam po konieczne mi rzeczy. Mogę świadomie przejść w rozmowie od czekania z niecierpliwością na swoją kolej wypowiedzi (wielu ludzi uważa, że to słuchanie) do... słyszenia co ktoś mówi. Unikam dzięki temu wielu nieporozumień oraz czasu. Szybciej zrzucam z ciała napięcie i stres. Kiedy doświadczysz tego nowego stanu uważnego życia, nie zechcesz wracać do starego życia.
Grażyna Kacperek
Hmmm… Jak się zaczyna takie historie? Mam 27 lat i od dłuższego już czasu nie radzę sobie ze stresem. Wszystkie emocje, których doświadczam, są przeżywane w sposób bardzo intensywny. Jeśli jest to coś miłego to oczywiście jestem bardzo uradowana. Dzięki temu nawet małe rzeczy potrafią sprawić mi ogromną przyjemność. Gorzej jest wtedy, gdy coś pójdzie nie tak w pracy, gdy nie dogaduję się z rodzicami, chłopakiem. Czasami nawet wystarczy, że pada deszcz, a ja nie zabrałam parasolki z domu. Bardzo często w takich sytuacjach wpadam w szał, denerwuje się na wszystko i wszystkich, płaczę i krzyczę. Chciałabym wydostać się z tego stanu, ale nie potrafię, a jak już jest po wszystkim, to mam wyrzuty sumienia, że pozwoliłam na taki rozwój sytuacji…
Gdy po raz pierwszy pojawiły się u mnie takie problemy, niewiele z tym robiłam. Po jakimś czasie, gdy zauważyłam, że swoim zachowaniem szkodzę sobie i bliskim, podjęłam decyzję o tym, żeby regularnie chodzić do psychologa. Znalazłam miejsce, gdzie mogę opowiedzieć o moich odczuciach i gdzie otrzymuję rady jak powinnam postępować w różnych sytuacjach. Zastanawiałam się jednak co mogę zrobić, aby pozbyć się moich zmartwień. Czy jest jakiś sposób na ulepszenie siebie? Analiza problemów po fakcie to jedno, a umiejętność zapobiegania problemom to drugie… Tego dnia, kiedy zadałam sobie powyższe pytanie, dowiedziałam się o uważności. Pomyślałam, że mimo iż nazwa brzmi trochę dziwnie, to nie mam wiele do stracenia. Wyszukałam w internecie gdzie takie zajęcia są prowadzone i wieczorem już brałam w nich udział.
Zajęcia odbyły się w kameralnym gronie, w ciepłej salce z punktowym oświetleniem. Wszystkie czynności, które wykonywałam przez 1,5h, sprowadzały się głownie do skupienia uwagi na odczuwaniu tego co się ze mną aktualnie dzieje. Nie jest to kurs w stylu „pochłaniajmy energię
kosmosu” czy „bądźmy kwiatami lotosu w kostiumach kąpielowych na mrozie -20°C”. Nie ma tu żadnej wyimaginowanej historii ani wielkiej rewolucji. Kiedy chodzę bez butów po podłodze to przecież czuję siłę jej oddziaływania na moja stopę. Czuję, że ramiączko od stanika wpija mi się w ramię, że końcówki włosów upiętych w koński ogon łaskoczą mnie po plecach, że zimno mi w mały palec u nogi, bo mam dziurę w skarpetce (zrobiła się w ciągu dnia i nie miałam czasu założyć nowej). Ćwiczę umiejętność skupiania się na odczuwaniu rzeczy, na które dotychczas nie zwracałam uwagi. Jednocześnie nie naklejam im metki, nie oceniam czy są pozytywne czy negatywne. Po prostu są, tak jak problemy, z którymi przychodzi mi się zmierzyć w domu czy w pracy. Nie jestem jeszcze w stanie wypowiedzieć się w pełni o kursie uważności. Byłam dotychczas tylko na dwóch zajęciach. Mogę natomiast powiedzieć, że czuję się po nich z jakiegoś powodu bardzo zrelaksowana. Mam okazję zająć się sobą i tylko sobą. W czwartek od 18.30 do 20.00 mam swój czas i nikt nie oczekuje ode mnie, że dokonam wielkiego odkrycia czy zbawię świat, a ja nie martwię się, że nie spełnię tych oczekiwań. Przychodzę, żeby poczuć małżowinę ucha, kciuk czy łokieć. Kto by pomyślał, że może to sprawiać przyjemność, a jednocześnie pozwala nauczyć się czegoś na swój temat. Wiadomo, że nie stanę się z dnia na dzień oazą spokoju. Na razie
wystarczy, że jestem taką oazą na zajęciach i tuż po nich. To duża odmiana. Ogromna.
Kursantka
Właściwie przez całe życie miałem poczucie, że walczę sam ze sobą. Probowałem różnych metod, żeby pokonać lęki, które zawsze gdzieś się tam czaiły, czasem tylko przysypiając. Kiedy Psychiatra i kilku terapeutów powiedziało mi, że muszę zwyczajnie pogodzić się z atakami paniki, bo nigdy nie będę normalnie funkcjonował, postanowiłem, że tak łatwo się nie poddam. Gdzieś tam w środku miałem poczucie, że da się z tego wszystkiego wyjść. Próbowałem różnych metod z pogranicza psychologii, rozwoju osobistego, i rozmaitych innych nurtów ludziej myśli - niemal wszystkiego, co dawało jakąś nadzieję, że wyjdę z tego mniej więcej w jednym kawałku. Po długich poszukiwaniach trafiłem na nurt mindfulness. Miałem z nim tylko jeden problem - na takim racjonalno-empirycznym poziomie bardzo przemówiła do mnie prostota tego podejścia i jasne pokazanie związków przyczynowo-skutkowych, prowadzących od wyparcia do coraz większych zmagań z emocjami. Brakowało mi tylko czegoś, co przemówiłoby do uczuć. Można powiedzieć, że wiedziałem CO, nie bardzo natomiast wiedziałem JAK. OK, skupiamy się na oddechu i akceptujemy rzeczywistość, ale jak to zrobić? Walczyć z myślami i strumieniem emocji i trzymać się kurczowo oddechu lub innego obiektu medytacji? Dać się ponieść nurtowi i spróbować odnaleźć spokój w tej podróży? Jak poradzić sobie ze świadomością, że medytacja to jest dokładnie to, co może mi pomóc, ale z drugiej strony nie chce mi się medytować? Wiem, że szukanie równowagi jest dla mnie dobre, ale raz po raz daję się z niej wyprowadzić przez jedną głupią myśl albo bezsensowne zachowanie... Jak to właściwie ogarnąć?
W zajęciach z Michałem odnalazłem dokładnie to, czego szukałem - ODPOWIEDNIE PODEJŚCIA, POSTAWĘ, która pokazała, jak moża medytować i iść do przodu pomimo trudności. Postawę, której nie trzeba było uczyć się w mozole i pocie czoła. Postawę zwyczajnie zaraźliwą Nauczyłem się, w jaki sposób mogę "wyluzować" nawet w najtrudniejszych dla mnie obszarach, taką, która sprawia jednocześnie, że to odpuszczenie sobie nie oznacza poddania się, ale daje jeszcze więcej energii do dalszej walki. Uczę się innej postawy, która nie jest walką - zaprzyjaźnienia się z samym sobą. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mam poczucie, że buduję solidny fundament, na którym mogę oprzeć cały ten proces."
Krzysiek